Archiwum luty 2006


lut 12 2006 Lucyfer i Lestat
Komentarze: 0
     Nie ma to jak zwariowane sny. W porównaniu do poprzednich dzisiejszy pamiętam najsłabiej. Jedno co jest pewne. Pamiętam postaci, które w nim występowały. Postaram się odtworzyć, to co moja wybujała wyobraźnie stworzyła dzisiejszej nocy w mojej głowie. Mam nadzieje, że uda mi się zrobić to dość dokładnie, bo jak już powiedziałam był zwariowany i za razem bardzo ciekawy.
     Zaczęło się od tego, że siedziałam sobie w parku na wysokości „Kai”. Rozmawiałam z jakąś parę, a może i nawet małżeństwem. Kobieta z pewnością miała włosy z kolorze jasnego blond. Jeżeli chodzi o jej dalszy wygląd, albo postać mężczyzny, którego trzymała za rękę, nie mogę nic powiedzieć. Rozmowa która toczyliśmy dotyczyła wierności. Chodziło tutaj o wierność swoim zasadom, wierność własnym przekonaniom. Jedno zdanie, które wypowiedzieli, było to, że nie mogę się poddać i muszę być silna. Później odeszli.
     Przez cały czas naszej rozmowy towarzyszyło mi jakieś dziwne uczucie, że ktoś siedzi za mną. Uczucie to napełniało mnie przerażeniem, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Kiedy para pożegnała się ze mną, osoba znajdująca się za mną przysiadała się do mojego stolika.
     Było to mężczyzna, którego twarz natychmiast rozpoznałam... Lucyfer... Jak zwykle był ubrany w doskonale dopasowany czarny garnitur, a z pod spodu wystawała mu biała koszula, rozpięta tak by pokazać umięśnioną klatkę piersiową. W ręce trzymał komiks, który za pewne czytał w czasie mojej rozmowy tamta parą.
     Uśmiechnął się do mnie i nie chciał pozwolić mi odejść. Kiedy podniosłam się z krzesła złapał mnie za rękę i zmusił bym została. Słów które do mnie mówił, nie pamiętam. Kazał jednak mi spojrzeć na komiks, który położył na stole, jednocześnie nie rozluźniając uścisku mojego prawego przegubu dłoni. Kiedy na niego zerknęłam przeszedł mnie jeszcze większy dreszcz. Nie było to nic nadzwyczajnego. Ani obrazki nie pyły piękne, ani ich treść nie była przerażająca. Jednak Lucyfer zaczął mi szeptać jakieś słowa do ucha, które sprawiły, że w moim mózgu pojawiły się wizje. Nie były to przyjemne rzeczy. Wszędzie była krew, słychać było krzyki. Na końcu tego przeklętego koszmaru pojawił się obraz samego Lucyfera wskazującego ręką na łóżko znajdujące się w samym środku płonącego żywym ogniem pentagramu. Kiedy wizja dobiegła końca czułam się fatalnie. Myślałam, że za chwile zemdleje. Te obrazy które wywołał w mojej głowę Lucyfer wyczerpały niemalże wszystkie siły mojego organizmu. Nagle puścił moją dłoń i dotknął ustami moich włosów. Powiedział, że jeszcze wróci, a następnie odszedł.
     Po tym dziwnym przeżyciu w parku, wróciłam do domu. W środku była tylko mama i widząc moja zmęczoną twarz chciała wiedzieć co mi się stało. Pokrótce, bez wspominaniu o wizji i Lucyferze, opowiedziałam mamie o spotkaniu z tajemniczą parą. Pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że jeszcze tylko siedem razy coś podobnego mi się przydarzy, a później wszystko wróci do normalności. Odpowiedziałam cicho: „Wątpię, że to przeżyje”. Mama już tego nie słyszała, kazała mi za to nie zbliżać się do jednej budowy, którą często odwiedzałam w dzieciństwie. Stwierdziła, że moje złe samopoczucie, które odczuwam w tamtym miejscu, może być spowodowane tym, że w budynku znajduje się zabłąkana dusza. Dom był nawiedzony.
     Jak zwykle nie posłuchałam się. Chciałam sama to sprawdzić, dlatego na rowerze pojechałam na Lipowy Dwór, by sama to sprawdzić. Chociaż na osiedlu tym nie ma żadnego większego wzniesienia, owa nawiedzona budowa stała na niewielkim pagórku. Z początku nie wiedziałam jak wejść do środka, jednak po chwili odnalazłam ukryte za deskami przejście.
     W środku wyglądało wszystko jak na normalnej niedokończonej budowie. Gołe ściany, brak jakiejkolwiek wykładziny czy płytek na podłodze. Dom był opustoszały. Tak przynajmniej wydawało się na początku. Nie zdarzyłam zrobić obchodu parteru, kiedy trójka dzieciaków zaprowadziła mnie na strych i kazała się tam ukryć. W odróżnieniu od reszty budynku, strych był urządzony. Przypominał pokój nastolatka, który wyszedł na chwile z niego, by dołączyć do innych jego rówieśników w szkole.
     W jednym z kątów pomieszczenia znajdowało się coś dziwnego i niespotykanego w normalnych pokojach. Była tam wykopana jakby w fundamentach głęboka studnia. Musical być naprawdę głęboka, ponieważ gdy jedno z dzieci wrzuciło do środka patyk, nie słychać było jak dotyka dna studni, czy też lustra wody.
     Po chwili ktoś szarpnął mnie i kazał wyjść z pokoju. Zanim się zorientowałam stałam już w przepięknym ogromnym ogrodzie ubrana w kobiecy strój francuski z połowy XVIII w. Po środku tej ograniczonej niewielkimi drzewkami przestrzeni znajdowały się dwie powieszone na drewnianym szkielecie huśtawki. Na jednaj z nich zasiadał już ktoś. Osoba którą już znałam. Lestat ubrany był również w strój odpowiadający epoką mojemu. Wskazał uśmiechając się miło wolną huśtawkę obok siebie. Usiadłam i rozmawiając zaczęliśmy bujać się. Chcieliśmy sprawdzić która osoba wyżej uniesie się na swojej huśtawce. Nie pamiętam kto wygrał, bo sen się skończył, a sam Lestat i Lucyfer zniknęli z mojej głowy.
     Faktycznie dom był nawiedzony, ale mój sen jeszcze bardziej.
nika_voldemort : :
lut 12 2006 Jestem sadystką...
Komentarze: 0
     Kiedy opowiedziałam ten sen Marcelinie odpowiedziała, że oglądam stanowczo za dużo telewizji przed zaśnięciem. Próbowałam zaprzeczyć, ale mi się nie udało. Czwartkowa noc jest zawsze najlepsza. Nie dość, że masz wizje zbliżającego się weekendu, to na dodatek puszczają wówczas świetne filmy. Ostatnim moim uzależnieniem jest serial na TVP1 „Kamienie śmierci”. Od zawsze lubiłam takie klimaty, więc nic w tym dziwnego, że serial mi się spodobał. Poza tym ostatnio mam bzika na punkcie francuskich filmów. Ostatnim powodem, może i powinnam go wymienić na pierwszym miejscu, jest Bruno Madinier grający Lucasa Fersena :D
     Po krótkim, ale jakim treściwym wstępie należy opisać kolejny sen. Otóż dotyczył on właśnie serialu „Kamienie Śmierci” i mojego uczestnictwa z nim. Byłam jedną bohaterek współpracującą z Fersenem oraz Marie Kermeur. Pomimo iż im pomagałam najprawdopodobniej nie byłam policjantką. Nie potrafię określić zawodu jaki tak wykonywałam, jednak z pewnością byłam pomocna tej parze policjantów.      Lucas, Marie i ja ukrywaliśmy się w pokoju Fersena, przed nieznaną nam postacią, która chciała zgładzić pannę Kermeur. Nie była to zbyt wesoła wizja, dlatego właśnie ja również miałam jej pilnować. Nie miałam ani pistoletu, ani czarnego pasa w karate, jednak kiedy Lucas poinformował, że idzie się kąpać miałam siedzieć razem z Marie i pilnować, by nikt nie zrobił jej krzywdy.
     Wizja spędzenia całej nocy w trójkę w jednym niewielkim pokoju bez mojej poduszki nie podobał mi się zbytnio. Dlatego powiedziałam Marie o swoich zamiarach udania się na chwilę do swojego pokoju. Nie miała nic przeciwko, dlatego wyszłam z pokoju w którym się ukrywaliśmy. W końcu była policjantka i potrafiła się obronić samodzielnie.
     Minęłam łazienkę w której kąpał się Fersen, następnie jeden większy pokój i małą kuchnię. Nic nie wskazywało na to, że w apartamencie znajduje się ktoś niepowołany. Nic do czasu kiedy zbliżyłam się do drzwi wejściowych. Kiedy położyłam rękę na klamce zorientowałam się, że drzwi są uchylone. Przeszedł mnie dreszcz. Natychmiast ruszyłam z powrotem do pokoju, w którym była Marie. Przy okazji krzyknęłam do Lucasa „On jest w środku!”.
     Kiedy wbiegłam do pokoju zobaczyłam jak jakiś mężczyzna dusi Marie. Natychmiast rzuciłam się na niego próbując odciągnąć go od zemdlonej już kobiety. Poniekąd udało mi się trochę ją oswobodzić. Wygięłam jedną rękę napastnika oraz jego głowę. W tym momencie do pokoju wbiegł Fersen trzymający w dłoni pistolet. Nie był jednak w stanie strzelić do mężczyzny, gdyż istniało duże prawdopodobieństwo, że któraś z nas zostanie ranna. Napastnik patrzył na mnie swoimi zimnymi oczami. Teraz wiedział jak wyglądam.
     Nie byłam w stanie już dłużej utrzymać tego mężczyzny by się nie ruszał, dlatego zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś czym mogłabym go unieruchomić. I nagle ujrzałam to czego potrzebowałam. W odległości wyciągniętej ręki znajdowało się rozgrzane żelazko. Chwyciłam za rączkę i przyciągnęłam je do siebie. Po czym wypracowałam napastnikowi spodnie. Obszar po którym przejechałam gorącym żelazkiem jest bardzo bolesnym punktem dla każdego faceta.
     To okaleczenie spowodowało, że mężczyzna natychmiast odskoczył rzucając mną o ścianę. Chyba na chwilkę straciłam przytomność, ale widziałam wcześniej, że napastnik wybił okno i wyskoczył przez nie na zewnątrz. Lucas próbował w niego trafić, jednak kula wstrzelona z pistoletu minęła go o parę milimetrów.
     Ostatnie co pamiętam, to sytuacja w której Lucas pomagał mi wstać z podłogi i trzymał mnie w ramionach bym się nie przewróciła. Marie stała obok Fersena już zupełnie przytomna. Pewnie zawołano by pogotowie, jednak sen się skończył...
     Ja chce jeszcze raz! :D
nika_voldemort : :
lut 12 2006 Poprzednie wcielenie...
Komentarze: 1
     Tym razem sen przydał mi się niezmiernie przy odkrywaniu swojego poprzedniego wcielenia. Dzięki informacjom z mojego snu i poszukiwaniach w Internecie odnalazłam postać którą mogłam być w odległej przeszłości.

     Znajdowałam się w starym średniowiecznym zamku, podczas ogromnej uczty. W sali znajdował się niezliczona ilość osób, którym z początku przynosiłam wino. Wiedziałam, że jest to ślub. Mój ślub. Chwilę później pojawił się mój mąż. Ubrany był w szaty królewskie, jednak nie miał korony na głowie. Był dopiero księciem. Królem miał zostać w późniejszym okresie. Słyszałam szepty z sali, że mnie zdradza. Ja nie wierzyłam w ich słowa, chociaż były one prawdziwe.
     Gdy otworzyłam ponownie oczy leżałam już na poduszkach komnacie sypialnej. Głowę miałam ociężałą z powodu dużej ilości wypitego wina. Poprawiłam swój ubiór i wyszłam z pomieszczenia. Na zimnym korytarzu znalazłam jakiegoś służącego i zapytałam, gdzie jest książe. Wskazał on chody prowadzące do zamkowych podziemi. Będąc w lochach znalazłam mojego męża i paru innych mężczyzn wypytujących jedną ubraną jak wieśniaczkę kobietę o to skąd zna jakiś niezrozumiały dla mnie język. Nie chciała nic mówić, nawet kiedy książe rozkazał zaprowadzić ja do sali w której miała być torturowana. Domyśliłam się ta kobieta była wiedźmą. Ostatnią groźbą, czy przestrogą, którą rzucali w kierunku mojego męża, było to, że umrze nienaturalną śmiercią. W tej samej chwili książe przytulił się do mnie, a jego bródka dotknęła mojego policzka. Te tajemnicze słowa wypowiedziane przez wiedźmę spowodowały, że książe się nawrócił. Być może ze strachy przed moją zemstą przestał spotykać się w innymi kobietami za moimi plecami.
     Kolejna część snu zaczęła się od tego, ze wraz z Gosią przybyłyśmy do Paryża. Nie widać było ani wieży Eiffla, ani Luwru, jednak od razu wiedziałam, że to jest właśnie to miejsce. Przed nami znajdował się budynek z XVIII w. To właśnie on był naszym celem. Z jego powodu znalazłyśmy się w tym mieście. Według informacji które posiadałam budynek powstał na fundamentach mojego średniowiecznego zamku. Należało to sprawdzić, jednak dotarcie to niego nie było takie proste. Budynek stał na środku ronda...
     Postanowiłyśmy się tam dostać idąc podziemnym przejściem. Jak się okazało przejście to było częścią Nowego Jorku. Skoro już znalazłyśmy się w Big Apple zadecydowałyśmy Gosia, że pójdziemy do kina. Wyjście się nie udało, gdyż moja towarzyszka podróży zapatrzyła się na chińskie stoisko.
     W końcu wróciłyśmy do Paryża i znalazłyśmy pasy dla pieszych, które umożliwiły nam dostanie się do budynku. W środku nie różnił się zbytnio od naszej miejskiej biblioteki. Na dodatek dziewczyna która pracowała w tej bibliotece doskonale posługiwała się językiem polskim. Powiedziała, że z przyjemnością zaprowadzi nas do podziemi, ale zrobi to za chwile, gdyż teraz przyjechała grupa ludzi z Kanady by otrzymać jak najwięcej informacji o tym miejscu. Już kiedy miałyśmy wchodzić do podziemi zadzwonił budzik... Obudziłam się...
     Zaraz po tym jak się obudziłam włączyłam komputer i zaczęłam szukać informacji o tej średniowiecznej księżnej. Pomimo niewielu szczegółów, które posiadałam odkryłam Joannę I z Nawarry, której biografia odpowiadała w większości mojemu snu. Oto informacje które znalazłam o Joannie:

     Joanna z Nawarry (ur. 1271, zm. 4 kwietnia 1305) – królowa Nawarry i hrabina Szampanii 1274–1305, królowa francuska 1285–1305.
Była córką Henryka III i Blanki z Artois. Po śmierci ojca w 1274 r. odziedziczyła Szampanię i Nawarrę. W okresie małoletności regencję w jej imieniu sprawowała matka. W wieku trzynastu lat, 16 sierpnia 1284, została wydana za następcę tronu francuskiego, przyszłego Filipa IV. W wyniku tego małżeństwa Filip został królem Nawarry, jako Filip I, a królestwa Francji i Nawarry aż do 1328 r. łączyli wspólni władcy z dynastii Kapetyngów. Po śmierci teścia, króla Filipa III Śmiałego Joanna została królową Francji. Jej śmierć była zagadką, której nikt nigdy nie odkrył.

     Rzeczy które mnie naprowadziły na jej biografie:
1. Pochodziła z Francji
2. Strój, który posiadałam we śnie pochodził z dojrzałego średniowiecza.
3. Była z rodziny królewskiej.
4. Umarła w roku kiedy założono moje miasto

     Fajnie pomarzyć, że kiedyś było się francuską królową!

nika_voldemort : :