Lucyfer i Lestat
Komentarze: 0
Zaczęło się od tego, że siedziałam sobie w parku na wysokości „Kai”. Rozmawiałam z jakąś parę, a może i nawet małżeństwem. Kobieta z pewnością miała włosy z kolorze jasnego blond. Jeżeli chodzi o jej dalszy wygląd, albo postać mężczyzny, którego trzymała za rękę, nie mogę nic powiedzieć. Rozmowa która toczyliśmy dotyczyła wierności. Chodziło tutaj o wierność swoim zasadom, wierność własnym przekonaniom. Jedno zdanie, które wypowiedzieli, było to, że nie mogę się poddać i muszę być silna. Później odeszli.
Przez cały czas naszej rozmowy towarzyszyło mi jakieś dziwne uczucie, że ktoś siedzi za mną. Uczucie to napełniało mnie przerażeniem, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Kiedy para pożegnała się ze mną, osoba znajdująca się za mną przysiadała się do mojego stolika.
Było to mężczyzna, którego twarz natychmiast rozpoznałam... Lucyfer... Jak zwykle był ubrany w doskonale dopasowany czarny garnitur, a z pod spodu wystawała mu biała koszula, rozpięta tak by pokazać umięśnioną klatkę piersiową. W ręce trzymał komiks, który za pewne czytał w czasie mojej rozmowy tamta parą.
Uśmiechnął się do mnie i nie chciał pozwolić mi odejść. Kiedy podniosłam się z krzesła złapał mnie za rękę i zmusił bym została. Słów które do mnie mówił, nie pamiętam. Kazał jednak mi spojrzeć na komiks, który położył na stole, jednocześnie nie rozluźniając uścisku mojego prawego przegubu dłoni. Kiedy na niego zerknęłam przeszedł mnie jeszcze większy dreszcz. Nie było to nic nadzwyczajnego. Ani obrazki nie pyły piękne, ani ich treść nie była przerażająca. Jednak Lucyfer zaczął mi szeptać jakieś słowa do ucha, które sprawiły, że w moim mózgu pojawiły się wizje. Nie były to przyjemne rzeczy. Wszędzie była krew, słychać było krzyki. Na końcu tego przeklętego koszmaru pojawił się obraz samego Lucyfera wskazującego ręką na łóżko znajdujące się w samym środku płonącego żywym ogniem pentagramu. Kiedy wizja dobiegła końca czułam się fatalnie. Myślałam, że za chwile zemdleje. Te obrazy które wywołał w mojej głowę Lucyfer wyczerpały niemalże wszystkie siły mojego organizmu. Nagle puścił moją dłoń i dotknął ustami moich włosów. Powiedział, że jeszcze wróci, a następnie odszedł.
Po tym dziwnym przeżyciu w parku, wróciłam do domu. W środku była tylko mama i widząc moja zmęczoną twarz chciała wiedzieć co mi się stało. Pokrótce, bez wspominaniu o wizji i Lucyferze, opowiedziałam mamie o spotkaniu z tajemniczą parą. Pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że jeszcze tylko siedem razy coś podobnego mi się przydarzy, a później wszystko wróci do normalności. Odpowiedziałam cicho: „Wątpię, że to przeżyje”. Mama już tego nie słyszała, kazała mi za to nie zbliżać się do jednej budowy, którą często odwiedzałam w dzieciństwie. Stwierdziła, że moje złe samopoczucie, które odczuwam w tamtym miejscu, może być spowodowane tym, że w budynku znajduje się zabłąkana dusza. Dom był nawiedzony.
Jak zwykle nie posłuchałam się. Chciałam sama to sprawdzić, dlatego na rowerze pojechałam na Lipowy Dwór, by sama to sprawdzić. Chociaż na osiedlu tym nie ma żadnego większego wzniesienia, owa nawiedzona budowa stała na niewielkim pagórku. Z początku nie wiedziałam jak wejść do środka, jednak po chwili odnalazłam ukryte za deskami przejście.
W środku wyglądało wszystko jak na normalnej niedokończonej budowie. Gołe ściany, brak jakiejkolwiek wykładziny czy płytek na podłodze. Dom był opustoszały. Tak przynajmniej wydawało się na początku. Nie zdarzyłam zrobić obchodu parteru, kiedy trójka dzieciaków zaprowadziła mnie na strych i kazała się tam ukryć. W odróżnieniu od reszty budynku, strych był urządzony. Przypominał pokój nastolatka, który wyszedł na chwile z niego, by dołączyć do innych jego rówieśników w szkole.
W jednym z kątów pomieszczenia znajdowało się coś dziwnego i niespotykanego w normalnych pokojach. Była tam wykopana jakby w fundamentach głęboka studnia. Musical być naprawdę głęboka, ponieważ gdy jedno z dzieci wrzuciło do środka patyk, nie słychać było jak dotyka dna studni, czy też lustra wody.
Po chwili ktoś szarpnął mnie i kazał wyjść z pokoju. Zanim się zorientowałam stałam już w przepięknym ogromnym ogrodzie ubrana w kobiecy strój francuski z połowy XVIII w. Po środku tej ograniczonej niewielkimi drzewkami przestrzeni znajdowały się dwie powieszone na drewnianym szkielecie huśtawki. Na jednaj z nich zasiadał już ktoś. Osoba którą już znałam. Lestat ubrany był również w strój odpowiadający epoką mojemu. Wskazał uśmiechając się miło wolną huśtawkę obok siebie. Usiadłam i rozmawiając zaczęliśmy bujać się. Chcieliśmy sprawdzić która osoba wyżej uniesie się na swojej huśtawce. Nie pamiętam kto wygrał, bo sen się skończył, a sam Lestat i Lucyfer zniknęli z mojej głowy.
Faktycznie dom był nawiedzony, ale mój sen jeszcze bardziej.
Dodaj komentarz